Drugiego października 1962 The Beatles podpisali nowy, pięcioletni kontrakt z ich menadżerem, Brianem Epsteinem. Słówko o nim (na razie pierwsze słówko, z czasem będzie ich więcej).
Jak ogromnej części wielkim tego świata, tak i im w osiągnięciu sukcesu pomogło trochę szczęścia. Bardzo często szczęście polega na spotkaniu odpowiednich osób w odpowiednim momencie i niezmarnowaniu szansy. Rolling Stones mieli swojego Andrew Loog Oldhama, Beatles mieli Epsteina (jak w ogóle czyta się to nazwisko po polsku? Ja od zawsze wymawiam "epsztajn", ale po angielsku wymawia się "epstajn" i chyba tak jest poprawnie, nie?).
Brian Epstein pochodził z rodziny żydowskiej, wyczytałem nawet że miał polskie korzenie: jego dziadek wyemigrował spod Płońska. Prowadził z powodzeniem sklep muzyczny w Liverpoolu, tam usłyszał od klientów nazwę zespołu The Beatles (pytano o nagraną w Hamburgu płytę, na której zespół akompaniował wokaliście Tony'emu Sheridanowi; jest na niej bardzo fajnie wykonany standard Ain't she sweet zaśpiewany przez Lennona). A ponieważ przykładał się do pracy, postanowił że sprawdzi co to za zespół, zwłaszcza że grali niemal za rogiem. Poszedł do klubu Cavern (było to koniec roku 1961). Jak sam później wspominał, od wejścia oszołomił go ogromny hałas, ponadto panowała straszna duchota i tłok, ale natychmiast przykuli jego uwagę Beatlesi. Wyglądali wtedy trochę inaczej niż reszta zespołów: dziwnie uczesani (nosili już wtedy swoje fryzury), w skórzanych kurtkach które przywieźli z Hamburga (w garnitury i cywilizowane maniery wbił ich później właśnie Epstein, chociaż McCartney wspomina, że - wbrew legendzie - nie spotkał się z dużym oporem), całkowicie panowali na scenie. Bo nie byli dzisiejszym wytworem marketingu, oni dochodząc do sławy długo i w pocie czoła grali tak dzień w dzień po kilka godzin już od kilku lat, szlifując się w dużo gorszych warunkach (Hamburg) i byli istnymi zwierzętami scenicznymi. Rzucali jakieś żarciki do siebie, jedli kanapki, pili piwo, a poza tym rzeczywiście byli bardzo zgrani. Zacytuję książkę Magiczna podróż Beatlesów:
Zachowywali się zbyt swobodnie, chwilami wręcz arogancko, agresywnie. Taka też była ich muzyka: mocna, brutalna, zbyt głośna (tak nauczyła ich grać hamburska publiczność). Mimo to było w nich coś, co zwróciło uwagę Epsteina. Był to niefałszowany autentyzm, niezmanierowany, czysty, chłopięcy wdzięk. Postanowił postawić na tę kartę.
Zafascynowali i zauroczyli go od razu, a zwłaszcza Lennon, w którym się najzwyczajniej zakochał; Epstein był bowiem homoseksualistą. Stąd między innymi (tzn. ze strachu że ich utraci; Epstein miał w ogóle dość nieszczęśliwą osobowość; ciężko mi dobrać odpowiednie słowo, ale byłby wymagającym przypadkiem u psychoterapeuty) jego nieustępliwość w walce o jakiś kontrakt dla zespołu, wytrwałe chodzenie od drzwi do drzwi kolejnych studiów nagrań i wytwórni płytowych; w jednej z nich usłyszał w tamtym czasie coś, co zawsze mam z tyłu głowy, gdy ktoś mi cytuje przepowiednie specjalistów w jakiejś dziedzinie: "Zespoły gitarowe wychodzą już z mody, panie Epstein".
Coś tam nawet nagrywali, jakieś taśmy demonstracyjne które zachowały się na bootlegach, ale koniec końców wylądowali w małym oddziale firmy EMI, Parlophone (tam trafili na kolejnego człowieka bez którego być może nie staliby się tym czym się stali, na Georga Martina. O nim też kiedyś napiszę). W tym momencie rozpocząłem pisać blog, od tych pierwszych sesji dla EMI :)
A teraz trochę pomieszam, bo dźwięk jest z występu z późniejszego okresu, zdjęcia z występów wcześniejszych (Hamburg), ale wszystko do kupy daje fajny obraz czym wtedy byli Beatlesi; głównie chodzi mi o zdjęcia zaczynające się od 40-tej sekundy.
P.S. Pisałem o szczęściu polegającym na trafienie na odpowiednie osoby. Do historii przeszedł Dick Rowe, szef oddziału firmy Decca, który mając do wyboru The Beatles i jakiś inny zespół wybrał tych drugich, bo mieszkali bliżej Londynu. Ale trzeba przyznać, że uczył się na błędach: gdy bodajże G. Harrison polecił mu później równie nieznanych jeszcze wtedy Rolling Stonesów, nie wahał się długo i podjął z nimi współpracę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz