5 października (wiem, znów się spóźniłem; tak wyszło) EMI wydało pierwszy brytyjski singiel Beatlesów, Love me do / P.S. I love you. Co można napisać o tych piosenkach? Niewiele, ale trochę ciekawostek się znajdzie. Muzycznie rewelacyjne oczywiście nie są, niemniej na liście przebojów płytka dotarła do 17 miejsca. Członkowie zespołu wspominają ją bardzo różnie (cytuję za książką Lennon D. Michalskiego):
Love me do to rock-and-roll i nigdy nie było czymś wielkim. Mogło odnieść sukces po nagraniu piosenki i tyle. Trzeba pamiętać, że Ameryka była dużo później, a my byliśmy na razie prowincjonalnymi bohaterami. Love me do nie osiągnęła nawet czterdziestego miejsca na listach przebojów w Anglii, nie osiągnęła zresztą niczego.
To był Lennon. Ale za to Ringo Starr...
Myślę, że najważniejszym momentem w naszej karierze była właśnie ta piosenka. To nie do wiary, że mieliśmy płytę, choć w gruncie rzeczy był to tylko kawałek plastiku z nagraniem. A potem były występy w londyńskim "Palladium" - coś nowego. Później Ameryka - znowu coś absolutnie innego. Ale tę pierwszą płytę będę zawsze pamiętać.
Jeśli chodzi o Ringo Starra, to był on wtedy w zespole świeżakiem. The Beatles mianowicie wcześniej przez dłuższy okres byli kwintetem - na perkusji grał Pete Best, a na gitarze basowej Stuart Sutcliffe (McCartney wtedy grał na zwykłej gitarze). Sutcliffe został w Hamburgu, ale na perkusji grał nadal Best, aż do czasu nagrań dla EMI. Nie spodobał się G. Martinowi i postanowiono go wymienić; wybór padł na ich dobrego kumpla, Ringo Starra właśnie (przydomek Ringo miał dlatego, że nosił po kilka pierścionków na palcach). Niektórzy fani nie byli zadowoleni (w końcu Beatlesi mieli już sporą lokalną popularność) i swoją opinię na temat tej zmiany umieścili pięściami na twarzy George'a Harrisona podbijając mu oko (ponoć George najbardziej głosował za Ringo Starrem). Istnieje fajne zdjęcie:
Na tym zdjęciu fotograf, niejaki Dezo Hoffman, wyeksponował instrumenty, żeby odwrócić uwagę od tego podbitego oka. Skąd to wiem? A z komentarza autora, który jest obok tego zdjęcia w albumie. Dostałem bowiem od mojej klasy na 18-te urodziny album ze zdjęciami jego autorstwa, głównie wczesny okres. Dziś to może nie robi wrażenia, ale ponad 20 lat temu taka rzecz była bezcenna. Jako pamiątka zresztą nadal jest bezcenna, bo całe moje LO wypełniała muzyka The Beatles i niemal każda piosenka kojarzy mi się z czymś z tamtego okresu, a album nie dość, że zawiera wspaniałe fotografie, to są w nim autografy wszystkich osób z mojej klasy. A że ja lubię wspominać...
Wracając do singla Love me do: pierwsze nagrania Ringo Starra z zespołem nie spodobały się zbytnio Martinowi. Zastąpił go perkusista studyjny i to właśnie jego grę, a nie Ringo Starra, słychać w wersji na tym pierwszym singlu (gwoli ścisłości, to na osłodę pozwolono mu potrząsać marakasami). Ringo tak to wspomina: Byłem zdruzgotany. Ale kopniak! Pomyślałem sobie: "Jaki fałszywy jest cały ten biznes płytowy".
Koniec końców George Martin oczywiście zaakceptował Ringo:
Dość szybko uświadomiłem sobie, że Ringo jest znakomitym perkusistą jak na to, czego od niego oczekiwałem. (...) jest dobrym, solidnym perkusistą rockowym z niezwykle równomiernym uderzeniem i wie, jak wydobyć właściwe brzmienie ze swojej perkusji. Poza tym ma swoje własne brzmienie. Można odróżnić bębny Ringa od kogoś innego i to było niewątpliwym jego wkładem we wczesne nagrania Beatlesów.
Kiedyś obiło mi się o uszy, że rzeczywiście ma on charakterystyczne brzmienie które bierze się stąd, że perkusję ustawiał "normalnie", a był leworęczny. Ale nie wiem czy to prawda.
Swoją drogą to ciężko sobie wyobrazić, co musiał czuć wyrzucony z zespołu Pete Best, oglądając później swoich byłych kolegów, z którymi tyle przeszedł w Hamburgu i którzy nawet trochę mu zawdzięczali (z perkusistą mieli kłopoty od zawsze), a w przededniu takiej kariery i nieśmiertelnej sławy wyrzucili go za drzwi...