18 maja 1963 roku Beatlesi grali prestiżowy koncert w Royal Albert Hall. Przed, albo po koncercie (na pewno nie w trakcie, gdyby ktoś miał wątpliwości) zostali sobie przedstawieni Paul McCartney i 17-letnia aktorka Jane Asher, późniejsza jego narzeczona (nie została jego żoną). Była panienką z wyższych sfer, jej ojciec był znanym londyńskim lekarzem psychiatrą, a matka muzykiem, wykładała w London School of Music - swego czasu uczył się u niej gry na oboju George Martin.
Jane karierę rozpoczęła epizodycznie w wieku 5 lat, później wystąpiła w Księciu i żebraku w wersji Disneya, wtedy była już gwiazdką. Występowała potem kilkakrotnie (jako juror) w programie "Juke Box Jury" (coś a'la nasze MamTalenty), Paul i jego brat Michael znali ją z TV. Cytat z książki McCartney - poza mitem:
Gdy ją poznał, miała ledwo siedemnaście lat, ale już swoboda towarzyska i pewien chłodny dystans, z jakim traktowała otoczenie bardzo mu się spodobały. To było właśnie to, czego szukał ten chłopak z przedmieść Liverpoolu. (...)
Po owym koncercie (aha, czyli po) poznali się i wraz z resztą Beatlesów poszli na parę drinków (...). Potem zaczęli się regularnie spotykać, a wkrótce pani Asher poprosiła go, by wprowadził się do ich wielkiego, rodzinnego domu przy Wimpole Street. Był to bardzo ważny moment w życiu 21-letniego Paula. Po twardej szkole Hamburga zdobył może pewną ogładę, ale wciąż był w gruncie rzeczy chłopakiem z prowincji, w jego zachowaniu znać było jego pochodzenie z ubogich przedmieść Liverpoolu. (Trzeba pamiętać, że tamto społeczeństwo było bardzo mocno klasowe). Był zdeterminowany - pragnął pozbyć się tych oznak prowincji, a Asherowie - wielkomiejska, inteligentna, wykształcona rodzina nadawali się do tego lepiej niż ktokolwiek inny. Wprowadzili go w świat muzyki klasycznej, rozwijali jego zainteresowania literaturą (ha, takie Eleanor Rigby nie wzięło się więc z powietrza), spędzali długie godziny na rozmowach po obiedzie - coś całkiem nowego dla niego, który przywykł pośpiesznie zjadać posiłek i biec zaraz do własnych zajęć. Zaczął cytować poezję - co prawda czasem może niezbyt dokładnie, zaczął chodzić do teatru i na przedstawienia baletowe. Jego gust i wiedza na temat kultury szybko się rozwijały - miało to zaowocować trzy lata później w ruchu "Sierżanta Peppera".
Oglądałem jakiś czas temu świetną komedię Zgon na pogrzebie (link do filmweb). Zwróciłem tam uwagę na pewną starszą panią, która znakomicie wyglądała jak na swój wiek, a jej twarz wydawała mi się znajoma. Raczej tylko się wydawała, ale miłym zaskoczeniem było odkrycie, że to właśnie była Jane Asher. Polecam ten film jako dobrą - bardzo dobrą! - komedię, ale w szczególności fajnie jest (przynajmninej fanom TB) oglądać ze świadomością, że to była narzeczona Paula McCartneya.
A o tym dlaczego jest byłą narzeczoną, a nie byłą żoną, napiszę koło roku 2019. Nie odchodźcie od komputerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz