poniedziałek, 11 lutego 2013

Please please me - LP. Nagrywanie.

11 lutego o 10 rano Beatlesi weszli do studia, żeby nagrać swój pierwszy longplay. Po sukcesie (na razie jeszcze bez pierwszego miejsca) singla Please please me płytę zatytułowano tak samo. 
Całe nagrywanie trwało jeden dzień, do godziny 22-giej, nagrali ostatecznie trochę więcej materiału niż weszło na płytę (np. Hold me tight, które znalazło się na drugim LP). Skład Please please me, który każdy fan potrafi oczywiście wyrecytować będąc wyrwanym ze snu, wyglądał... A, o składzie może następnym razem, ponieważ płyta została wydana oczywiście jakiś czas później. W każdym razie mieszanka ich piosenek ze standardami; ot, zwykły materiał który tłukli od miesięcy podczas występów w klubach.
Nagrania z Please please me mają bardzo specyficzne, wczesne brzmienie, dla niektórych ulubione. Wyjątkowo na tej płycie brzmi głos Lennona, który miał lekką niedyspozycję głosową i ma fantastycznie zachrypnięty głos. Niestety (dla niego, dla nas stety) pod koniec sesji, późno wieczorem,, zadecydowano co będzie ostatnią piosenką nagrywaną tego dnia: Twist and shout. Grali to często na zakończenie występu, tutaj też chcieli właśnie tym zakończyć. Zebrali siły na ten elektryzujący kawałek, a John...
Ostatnia piosenka niemal mnie zabiła. Mój głos długo potem nie mógł dojść do siebie; za każdym razem gdy przełykałem to było jak papier ścierny. Zawsze się tego wstydziłem, ponieważ byłem w stanie zaśpiewać to lepiej niż wtedy, ale teraz już się tym nie przejmuję. W każdym razie słychać, że byłem rozszalałym gościem który robił wszystko co mógł.
Faktycznie, jak wspomina inżynier dźwięku, Lennon zażył kilka tabletek na gardło, przepłukał gardło mlekiem, i ruszyli do boju. Jak wyszło - każdy to wie. Swoją drogą to było naprawdę równiutkie pół wieku temu, niemal co do minuty.
To jest dla mnie coś niesamowitego, gdy porówna się to z dzisiejszymi komfortowymi warunkami nagrywania płyt (no, może dla tak nieznanych wykonawców jakimi wtedy byli Beatlesi niedużo się zmieniło, nie wiem). Jeden dzień, trzeba było wejść do opłaconego studia, nagrać swoje, i mamy to co mamy. Zdarty głos, skrzypiąca nienaoliwiona w którejś piosence stopa perkusji (już nie pamiętam w której, chyba w Anna; słychać to w słuchawkach), granie nieomal na żywo, bez cięć, sklejania, nakładek... Wszyscy w studiu wiedzieli, że byli świadkami powstania czegoś wyjątkowego; po zakończeniu nagrań The Beatles przyszli do pokoju kontrolnego żeby odsłuchać. Było już późno; jak wspomina Richard Langham, inżynier dźwięku (znów moje tłumaczenie, może niedoskonałe):
Sesje nigdy nie kończyły się później niż o 22.00. Ale oni po pierwszym odsłuchaniu chcieli wysłuchać jeszcze kilku kawałków. Zerknąłem na Normana, na zegarek, i mówię "Słuchaj, muszę być w pracy jutro o 9 rano. Jak się dostanę do domu?" Brian Epstein obiecał, że odwiezie mnie, jeśli odtworzymy taśmę jeszcze raz. Więc puściłem im to, a on odwiózł mnie do domu w Camden Town swoim małym Fordem Anglia.


Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz