niedziela, 28 kwietnia 2013

Wakacje w Hiszpanii

28 kwietnia 1963 roku Paul, George i Ringo pojechali na 12-dniowe wakacje na Teneryfie (nie jestem pewien czy to tam, ale gdzieś właśnie na początku ich kariery było całkiem blisko, że się szybko zakończy: Paul zaczął się topić, ale odratowano go), a John dał się namówić na wakacje w Hiszpanii w towarzystwie ich menadżera, Briana Epsteina. Oczywiście pojawiło się sporo plotek, nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego. Oto jak wspomina te wakacje Lennon (John Lennon o sobie):
Pojechałem na wakacje do Hiszpanii z Brianem - i wywołało to falę plotek, że on i ja mamy romans, czy coś takiego. Nasza miłość nigdy nie została skonsumowana, ale istniał między nami silny związek. Było to moje pierwsze doświadczenie z osobą, która była homoseksualistą (akurat - grali kilka lat wcześniej tygodniami w Hamburgu w dzielnicy uciech). Brian sam mi to wyznał. Pojechaliśmy razem na wakacje, bo Cyn była w ciąży, zostawiliśmy ją z dzieckiem i pojechaliśmy do Hiszpanii. Śmieszna historia, wiesz. Siadywaliśmy w kawiarniach i Brian spoglądał na chłopców i pytał "Podoba ci się ten? A tamten?" Nasze zbliżenie i ta podróż wywołały plotki.
Paul twierdził później, że Lennon się zgodził na te wakacje żeby zacieśnić jego relacje z Brianem, żeby mieć większy wpływ na zespół i bardziej czuć się jego liderem; oficjalnie lidera nie było i zawsze tak twierdzili, ale przecież "czuć", kto tam miał większą charyzmę.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Spotkanie z Rolling Stones

Podobno 14 kwietnia (tak podaje ta strona) Beatlesi po raz pierwszy spotkali zespół Rolling Stones. Piszę "podobno", ponieważ Daniel Wyszogrodzki w swojej książce Satysfakcja podaje datę 21 kwietnia. Ale że 20 kwietnia będę zajęty, to uznam że to było 14 i zrobię wpis dzisiaj. Pozwolę sobie zacytować spory fragment tej książki.
Stonesi mieszkali wtedy razem w wynajmowanym mieszkaniu w miejscu, które nazywało się Edith Grove. Mick, Keith i Brian spali razem w jednym łóżku, żeby się razem trochę ogrzać, bo było tam tak zimno. Reszta mieszkania to też był niezły syf:
Melanż zapachów przechodził ludzkie pojęcie. Lodówka żyła od dawna własnym życiem - najodważniejsi nie ryzykowali jej otwierania. Kiedy ktoś mówił chłopcom, że mają za dużo niepozmywanych naczyń, wyrzucali je po prostu przez okno. (...) spędzali sporo czasu na rozlepianiu afiszy. Resztki kleju, jaki im po tym pozostawały, wyrzucane były do wanny. Tak jak i resztki jedzenia, papier toaletowy, pety i brudne skarpetki. Istniała realna groźba, że zawartość wanny wyprze chłopców z ich lokalu. Gomelsky (Giorgrio Gomelsky - menadżer Stonesów) dawał słowo skauta, że widział, jak w łazience rosły drzewa.
I dalej:
Kiedy (Giorgio) dowiedział się, że w pobliskim Twickenham rejestrowany będzie popularny program telewizyjny Thank Your Lucky Stars, w którym mają wystąpić The Beatles, Natychmiast skontaktował się z Wielką Czwórką. Co prawda Wielka Czwórka nie była jeszcze Wielką Czwórką, ale właśnie miała swóuj pierwszy przebój na szczycie list - było to Please please me - i Beatlesów zaczynała już otaczać aura przeczuwanej sensacji. Gomelsky zapraszał do Richmond, zachęcał, namawiał, aż w końcu John, Paul, George i Ringo obiecali, że wpadną. 
Był 21 kwietnia, niedziela - w Crawdaddy dzień Stonesów. (...) Giorgio szykował niespodziankę. Chłopcy przyjechali po popołudniowym występie w Studio 51, była szósta wieczorem. Sprawdzili dźwięk, wypili parę piw, zjedli po kanapce. Dopiero wtedy im powiedział. Nie chcieli wierzyć. Brian (szeptem): "Cooo? Beatlesi? Żartujesz! O kurrr....." Droga z Twickenham do Londynu prowadzi przez Richmond. Stonesi zaczęli liczyć minuty. Odegrali swoje pierwsze wejście. Nic. "Nie przyjechali, nie przyjechali" - lamentował Brian. Jemu najbardziej zależało. Desperacko chciał się wedrzeć do wielkiego świata. Wierzył, że Beatlesi właśnie przekraczają próg. 
Doczekał się. John, Paul, George i Ringo razem wzięci okazali się łatwiejsi w kontakcie niż każdy ze Stonesów osobno. Beatlesi zostali do końca występu i przysłuchiwali się z uznaniem. Sami nie wiedzieli kiedy znaleźli się razem w Edith Grove, rozmowa przeciągnęła się do świtu. Ani unikalne płyty Jimmy Reeda, ani biocenoza wanny nie zrobiły na nich większego wrażenia. Za to Brian i Mick słuchali zafascynowani. Ekstatyczny entuzjazm widowni, rozhisteryzowane nastolatki, grupy fanów próbujących przynajmniej dotknąć idola. Dziewczęta gotowe na wszystko, na absolutnie wszystko. Otwierały im się oczy. Czyś nie o to, tak naprawdę, od początku chodfziło? Magia gwiazdorstwa owładnęła nimi na podobieństwo narkotyku.
Beatlesi w odpowiedzi na miłe przyjęcie zaprosili Stonesów na swój pierwszy, niezwykle prestiżowy, koncert w londyńskim Royal Albert Hall. Zgodnie z oczekiwaniami odnieśli ogromny sukces. Kiedy Giorgio i jego chłopcy wychodzili tylnymi drzwiami taszcząc trochę swojego sprzętu, grupa dziewcząt rzuciła się na Briana, biorąc go za jednego z Beatlesów. Nie wyprowadził ich z błędu. Odprowadzając Gomelsky'ego do jego pobliskiego mieszkania powiedział "Giorgio, tego właśnie pragnę".
A tak wspominał później te pierwsze miesiące znajomości Lennon:
To był wspaniały okres. Byliśmy wtedy jak Królowie Dżungli i byliśmy bardzo blisko ze Stonesami. Nie wiem jak inni, ale ja spędzałem mnóstwo czasu z Brianem i Mickiem. Uwielbiałem ich. Doceniałem ich, kiedy zobaczyłem ich po raz pierwszy w czort wie jakim miejscu, z którego są - w Richmond. Spędzałem mnóstwo czasu z nimi i to było wspaniałe. Mieliśmy zwyczaj jeżdżenia po L:ondynie samochodami, spotykania się między sobą, i rozmawiania o muzyce z Animalsami i Erikiem (Burdonem) i nie wiem kim tam jeszcze. Rzeczywiście był to dobry czas, rozgłos, sława. Ale nie tłoczono się wokół nas. Było zupełnie jak w męskim klubie dla palaczy - po prostu bardzo dobre widowisko. 
Mówi co prawda jeszcze, jak to tylko oni słuchali czarnego rock'n'rolla i nikt poza nimi, nawet w Ameryce, ale ponieważ albo przesadza, albo ja nie rozumiem o co mu chodzi, to nie chce mi się za bardzo w to wierzyć (na przykład: Bo zauważcie: to myśmy przekopywali się przez czarną muzykę, a tam nawet czarni wyśmiewali się z takich ludzi jak Chuck Berry i bluesmani), więc nie będę już tego przepisywał. I tak już się sporo naklepałem.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Julian Lennon

W poprzednim poście napisałem nieprawdę, a mianowicie że 8 kwietnia Beatlesi nie występowali, ponieważ wydarzyło się coś szczególnego. Otóż jednak myliłem się, grali tego dnia, ale coś szczególnego rzeczywiście się wydarzyło: niespełna 23-letniemu Lennonowi urodził się syn. Dano mu na imię Julian, przypuszczam że na cześć tragicznie zmarłej matki Lennona, Julii.
John był żonaty z Cynthią Powell, koleżanką z college'u. Ślub odbył się 23 sierpnia 1962 roku, więc każdy może sobie policzyć z jakiego był powodu. Jego świadkiem na ślubie, jeśli już wracamy do tamtej uroczystości, był oczywiście McCartney, a z innych ciekawostek na przyjęciu weselnym wznoszono toasty wodą sodową, ponieważ, jak wspominała później Cynthia Lennon, nikt nie sprawdził, że w tej kawiarni nie podawano alkoholu.
Sam John szczęśliwego dzieciństwa z rodzicami nie miał: ojciec opuścił ich gdy John miał 4 lata, matka była zdaje się niedojrzała emocjonalnie czy coś takiego; w każdym razie nie wychowywała go. Wychowany był przez ciotkę, natomiast mama co kilka lat rodziła mu przyrodnie siostry, każdą z innym ojcem. Zbliżyli się do siebie (tzn. Jonh i jego matka) gdy miał kilkanaście lat i sam już bywał coraz bardziej "rockandrollowy", niestety gdy miał 18 lat zginęła pod kołami samochodu prowadzonego przez pijanego policjanta po służbie. Tak więc normalnego życia rodzinnego w domu nie zaznał. No i pierwszemu synowi też go nie stworzył: kiedy Julian miał rok, dwa, czy trzy lata, był to akurat czas największej, najbardziej szalonej beatlemanii, więc można się domyśleć jak to wyglądało. Lennon później tego żałował i postanowił przy drugim synu, Seanie (09.10.1975; 9 października to również dzień urodzin Johna) nie popełnić tego samego błędu; odwiesił wtedy na 5 lat gitarę na kołek i zajął się wychowywaniem dziecka. Rzecz, wydaje mi się, absolutnie wyjątkowa u ludzi z takiego szczytu szczytów, na jakich był John.
Fakt, że jeden z Beatlesów jest żonaty i dzieciaty, próbowano ukrywać, taka ciekawa rzecz. Epstein uważał, że zaszkodziłoby to w wizerunku. Nie mogę jednak tego znaleźć akurat w książkach które mam pod ręką, więc trzeba mi uwierzyć na słowo.
Znalazłem natomiast, wracając do Juliana, takie coś w internecie: 
Kiedy Cynthia urodziła syna Juliana, John był w trasie. Do szpitala dotarł w tydzień po porodzie (to jest nieprawda, zobaczył go 3 dni później, 11 kwietnia). Gdy żona zmieniała pieluchę, Lennon ostentacyjnie wyszedł z pokoju, mówiąc, że inaczej by zwymiotował.
No cóż, ja prawdopodobnie nie będę miał spisanej przez nikogo swojej biografii, więc muszę napisać to sam o sobie: ja też wychodziłem podczas przewijania, i wcale nie ostentacyjnie. Naprawdę bym zwymiotował.

czwartek, 4 kwietnia 2013

A co robili gdy nic nie robili?

Sądząc po tym, jak nieczęsto piszę, wydawać by się mogło, że życie Beatlesów upływało od nagrania do wydania kolejnych piosenek, a pomiędzy tym leżeli sobie do góry brzuchami. Nie do końca; nie opisuję bowiem codziennych występów na żywo (od kilku lat) i w radiu (od całkiem niedawna). BBC nadawało taki program, w którym nie puszczano nagrań z płyt, tylko zapraszano muzyków, a oni grali w studiu radiowym. Ot, na przykład "dziś" TB grali w BBC od godziny 11-tej do 14-tej nagrywając piosenki  Too Much Monkey Business, Love Me Do, Boys, I'll Be On My Way oraz From Me To You. Większość z nich jest znana z oficjalnej dyskografii, nie były natomiast nigdy wydane Too Much Monkey Business i I'll Be On My Way. Ta druga jest ich autorstwa, może i niezła, aczkolwiek ja ją odbieram jako bardzo "nijaką" (zresztą - nigdy nie wydana, jakiś powód musiał być...), natomiast pierwsza to utwór Chucka Berry'ego. I chciałbym właśnie ją wkleić, ponieważ pokazuje, że umieli grać w takim "surowszym" stylu, z brzmieniem zbliżonym do wczesnych Rolling Stones. 


Jeśli chodzi o grę na gitarze, to moim zdaniem nie powstydziłby się jej Keith Richards z tamtych lat. Bas zresztą też bardzo fajnie sobie "kroczy". I chyba rzeczywiście byli nieźli w tych klimatach, bo oto co mówił o nich sam Little Richard:
Mieli brzmienie, jakiego nigdy przedtem nie słyszałem u żadnego zespołu w Anglii. Swingowali jak zwariowani, ale nie tylko to. Zbliżyli się tak bardzo do brzmienia rdzennych, kolorowych zespołów, że czasami musiałem przecierać oczy, gdy ich oglądałem, bo nie wierzyłem, że to byli biali chłopcy. Mówię wam, mogliby być wielcy w Stanach. Mieli właściwe podejście, właściwe wyczucie. Człowieku, oni potrafią dawać czadu!

A wieczorem kolejny występ na żywo, pojutrze kolejny, następnego dnia kolejny, następnego... Aaa, nie, 8 kwietnia nie mieli występu. Wydarzyło się coś szczególnego. Ale o tym 8 kwietnia.